piątek, 10 kwietnia 2015

El Buscador czyli Poszukiwacz



 Witajcie na stronie projektu El Buscador. Nazwa ta po hiszpańsku oznacza "poszukiwacza" i za takiego uważam się ja i reszta ekipy. Czego szukamy? Wszystkiego i niczego konkretnego zarazem, bo cokolwiek znajdziemy można to w jakiś sposób wykorzystać. Im będzie tego więcej, tym szerszy będzie wachlarz możliwości, tym bogatsza oferta środków mogących posłużyć do osiągnięcia "ostatecznego" celu, jakikolwiek by on nie był. Dlatego każde nowe doświadczenie, doznanie, wiedza, każda nowo nabyta perspektywa jest dla nas absolutnie bezcenna. To co musimy robić, to prowokować sytuacje opływające w to bogactwo i czerpać pełnymi garściami. Jednym z najlepszych przykładów takiej sytuacji jest przygoda wynikająca z podróżowania. O tak, gwałtowna zmiana otoczenia, natłok nowych bodźców stymulujących zmysły: dźwięki, obrazy, zapachy, a przede wszystkim ludzie wychowani w innej rzeczywistości, będący prawdziwą skarbnicą. To wszystko miesza się ze sobą i z Tobą tak, że nawet po powrocie do domu nic z tego nigdy nie zniknie. Będzie egzystowało jako kolejny wymiar osobowości, aż po jej kres.


 To na podróżach skupimy się na początku działalności bloga, choć nie musimy się do tego ograniczać. Poszukiwania można toczyć na wielu frontach, a raporty będą publikowane właśnie tutaj. Adios.

Rodos: Część II, rozdziały 4-7

4. WOLNA CHATA
Wcześnie rano budzą mnie odgłosy krzątającego się Stavrosa. Witam się z nim półprzytomnie, pytam co się dzieje, czy już wstawać, czy jakoś pomóc. „No, no, sleep more if you want. I am going to work, my sister will give you a ride to my place, when you will be ready. Bye.” („Nie, nie, śpij dalej jak chcesz. Ja jadę do pracy, moja siostra was do mnie podrzuci jak będziecie gotowi”). Zarejestrowałem „...sleep more...” i natychmiastowo powróciłem w senną otchłań. Kolejne przebudzenie nastąpiło już o normalniejszej porze – w okolicach jedenastej. Wypoczęty jak nigdy zrobiłem obchód po mieszkaniu. Upewniłem się, że to wcale nie był sen i Stavrosa faktycznie nie ma – cała chata nasza. Kuba z Magdą też już wstali, nastąpiły standardowe poranne rytuały, zadzwoniliśmy do Stavrosa aby zorientować się w zaistniałej, tak przecież niecodziennej dla nas sytuacji – okazało się, że nie musimy się przejmować czasem, więc podjęliśmy decyzję o spacerze. Wychodząc poznaliśmy też siostrę Stavrosa. Mieszkała zaraz obok, powitała nas promiennym uśmiechem, ale na tym kontakt się skończył, bo angielskiego ni w ząb. Jeszcze tylko jakoś na migi ustaliliśmy z nią drogę do sklepu, bo zamarzyło nam się syte śniadanie. W sklepie z miejsca poczęstowano nas ciasteczkami, kupiliśmy jajka i zrobiliśmy wielką jajecznicę. Czego chcieć więcej? O! Siostra Stavrosa wpada z talerzem pełnym jej domowych wypieków i życzy nam smacznego. Żyć nie umierać.